|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Artemis Rozbitkowie
|
Wysłany:
Wto 1:06, 25 Mar 2008 |
|
|
Dołączył: 25 Mar 2008
Posty: 192 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 4/5
Skąd: Szczecin
|
Jest godzina 14:00 ostatnie zajęcia na uniwersytecie.
- Ej Livia ...kończysz już? Ja mam dość...tyle tych praktyk...tyle tych zajęć...
Rzekł Artemis.
- Cóż jeszcze mam jedną godzinę ale możemy się razem przecież gdzieś urwać czyż nie? - Odrzekła .
- Nie będziesz miała żadnych konsekwencji? Twoje lekcje dziennikarstwa są ważne...A właśnie! Może przejdziemy się do twych praktyk? Do telewizji? - Uśmiechnął się lekko do niej.
- Jeśli chcesz...
-------------------------------------------------------------------
Kilka godzin później.
- Ufff...hahah...nie sądzisz, że Ci co ich wkręcali byli śmieszni? Sam chciałbym kiedyś móc tak...być w takim czymś. Ciekawe jakbym się zachował co? - Rzekł Art.
- Zapewne rozwaliłbyś wszystko..przez twoje roztrzepanie co? ...- Znów powiedziała łagodnym głosem.
- Nie wiem...zrobisz kiedyś taki program? Żebym i ja mógł występować... - Rozmarzył się Art. Idąc ulicą i przez chwilę wpadając na jakąś starszą panią obwieszoną tysiącem szali, koralików. Uznał ją za nawiedzoną ale ona na niego zaczęła krzyczeć.
- Jak chodzisz! Czy nie sądzisz, że powinieneś trochę bardziej uważać? Marzenia się spełniają, więc uważnie je wypowiadaj. - Rzekła pani "nawiedzona".
- Czy ja wiem. Niech pani lepiej tyle nie pije...- Wybuchnął śmiechem Art wraz z Livią.
Szli dalej. Rozmawiali dalej już o nieistotnych tematach. Kilka dni później już, gdy zaczęły im się przerwy od zajęć. Art oświadczył się Livii. Ona przyjęła to zaproszenie. Mieli mieć jakąś podróż...później. Najpierw rodzice mu obiecali wycieczkę. Opowiedział o tym wszystkim niej a ona na to :
- Dobrze...poczekamy. Wrócisz to pojedziemy...wszakże wieczność to nie będzie trwało prawda? I zrobimy reality show jakieś! Ha! - Rzekła.
- No tak...jeszcze mam dwa tygodnie do odjazdu...spędźmy je razem. Jadę do Papui Nowej Gwinei...ale wrócę później...i pojedziemy...
RETRO NR 2
Godzina 12:00 Paryż.
-(..) A jeżeli chodzi o te bandy tych opryszków, biegających ulicami Paryża jak i całej Francji. Pozbędziemy się ich. Żadna mafia nie będzie terroryzowała nam naszego kraju. Albo się ich pozbędziemy...albo pozbędziemy. Nie ma innej opcji. - Krzyczała do ludzi zgromadzonych przed nią na jakiejś sali Segolene Royal.- Jednego z nich niejakiego Cosa Nostra zamknęliśmy. Nie chcę nic mówić ale to się zmieni. W końcu powie nam o lokalizacji siedziby mafii, która męczy nasz kraj a wtedy wystąpimy z listem do Włoszech by wydalili nam ich...- Mówiła Segolene. Prokurator Generalny Francji.
Dalsza część przemówienia była o problemach generalnych Francji jak i ich sąsiadów. Lecz ten kawałek jest najważniejszą częścią wstępną Retrospekcji.
Godzina 23:00 Paryż .
- No jasne! A ta kelnerka..istne cudo nie? - Zaczął i zaśmiał się Artemis.
- Fakt...biegała z tą tacą jakby miała...nie wiem co. - Odrzekł jeden z kolegów jego.
- No tak. Ale według mnie powinni puszczać tam lepszą muzykę...ta co była tam. Jakaś drętwa. Nie dla dyskotek - Rzekł Art.
- Hahah...to D-J są tacy. A jak tam Art? Mamuśka gania z miotłą po kraju i wymiata mafię? - Ktoś rzekł z jego grupy, która wracała akurat po wieczornej dyskotece. Cóż, wcześnie.
- No jasne. Ale kto się ich tam boi co? Chyba nie my! Bo co? Co nam mogą zrobić? Nie spędzimy z nimi całego życia w dżungli. - Śmiech Arta.
- Co ty pierdzie...jakiej dżungli? Odbija Ci chyba..za dużo wypiłeś. - Poklepał go po ramieniu ktoś.
- No ..dżungli miejskiej. - Tłumaczył się Art ze śmiechem.
- Oczywiście...następnym razem pij jakieś mniej alkoholowe napoje co? - Wybuchnęli grupą.
- Ok ok...przecież i tak mało piłem. - Zawstydził się Art.
- No tak. A przez kogo nie wracamy samochodem? Co? - Zaśmiali się.
- Aj tam przestańcie. Świeże powietrze dobrze wam zrobi...tu już skręcacie? No dobra. To do jutra...Cześć..Cześć...Cześć...Jutro jest jakaś dyska?
- Nie, no co ty. Odpoczywaj...
- Ok...narazie! - Wykrzyczał i ruszył w jedną z uliczek Paryża.
Droga mijała mu spokojnie. Kilka staruszek wyprowadzało jeszcze psy. Art szedł. Lampy oświetlały ulicę pustą od jakichkolwiek pojazdów. Już niedaleko i tak. Zmęczenie brało w nim górę ale szedł! Równo i spokojnie. Z pół-przymróżonymi oczami oraz w miarę prostym chodzie . Nagle z zakrętu wyjechał jakiś czarny samochód z przyciemnionymi szybami. Art początkowo nie zwracał uwagi na to wszystko. Ile to samochodów takich jeździ ulicami Paryża? Mnóstwo. Ale ten jednak jechał jakby za nim. A za chwilę był tuż obok niego i z półotwartego okna wystawał jakiś pistolet.
- Ładuj się - Art usłyszał szorstki głos, nie znoszący sprzeciwu.
- Spoko człowieku...co Cię matka nie kocha?
- Argh...właź kur**.
- Nigdzie nie idę...
- Louii weź zajmij się naszym kolegą.
- Że co?
Nie było czasu na sprzeciwianie się. Za chwilę był unieruchomiony i wpakowany do samochodu. Nic nie widział ani nic nie mógł mówić. Samochód odjechał. To czuł. A może już śnił oparty o ogrodzenie swego domu? Kto wie...ale jednak nie.
Jeden z osobników usiadł przy stole i zaczął pisać oficjalny list od "Rodzinki" do jaśnie oświeconej panny Segolene.
- Droga pani Segolene! Jeśli cenisz życie swojego synka. Nie zawiadamiaj policji. Spotkamy się w parku na obrzeżach miasta. Tam przy jednym z drzew będzie twój pierworodny. A ty nam dasz pieniądze...i zaprzestaniesz jakichkolwiek akcji, które mogły nam szkodzić. Uwolnisz jednego z nas i powiesz, że to był ktoś niewinny.
Twoja kochana "Mafia".
I kazał jedną z osób posłać po osobnika, który by zaniósł to "Mamuśce".
Następny dzień 10:00 Paryż. Obrzeża miejskie.
- Oh...Art! Nic Ci nie jest? Oni mogli Cię zranić! Mój kochany synku...nic się nie martw. Nic się nie martw.
Podbiegła Segolene do niego i uwolniła go. Przybyła sama tak jak się umówiła. Zostawiła jakąś walizkę z pieniędzmi pod drzewem a Art rzekł : -
- Ty im wierzysz? Oni nie uciekną od nas.
- Cóż. Teraz nie uciekną. Ale...załatwimy ich nie publicznie. Prywatnie jakoś ich usuniemy . Nie martw się.
- Dobrze...a ta kasa?
- To fałszywa...
I po jakimś czasie odjechali. Znów razem.
Ten sam dzień. 17:00
Osobnik. Jeden z tych którzy porwali Arta spogląda na telewizor. Tam przemawia Artemis o tym co się stało a potem jego Matka.
- Ależ głupiec...Ej! Paulie ! Podejdź tu! Zobacz...nasz ...dzieciak się rozgadał.
- No trudno...
I śmiech dwóch osobników. Jeden z nich to Paulie a drugi to jeden z mafii jego "Rodzinki".
Retro nr 3
(Kolejne Retro Arta. Wiem, że kręci się koło bandytów. Ale jeden wątek musiałem dać ..ważny)^^
Dzień niezbyt przybliżony.
Popołudnie w Paryżu. Obrzeża stolicy mody.
- Hej, tu jest dobre miejsce co?- Rzekł młody na oko 22 letni chłopak do jednej z dziewczyn stojących obok.
- Jasne. Siadamy i rozbijamy się tutaj - Odrzekły wręcz chórem mu. Na co wszyscy wybuchli śmiechem
- Spoko...to jak tam wam idzie na tym roczniku co? Jak dla mnie to jest masakra. Ciągle to samo prawie..no ale trzeba.
- Nie trzeba wcale. Starym i tak teraz nic do tego.
- No niby tak. Ale wiesz...studia warto mieć nie?
- Chyba, że tak.
- Biwakowanie zamiast lekcji...super nie? - Odrzekł jeden z chłopaków. Trzeba powiedzieć, że dośc spora bo około sześć osób grupka była "uciekinierami" z zajęć. Ale i tak nie musieli na nich być.
- Haha...ty byś pewnie siedział teraz przy książkach. Luudzie! Jest maj! Maj! Rozumiecie?! Ciepło już...jeszcze trochę a nad jakieś jezioro można będzie się wybrać.
- O tej porze roku? Pogięło Cię?
- No a co nie można? Można!
- Wszystko można.
Znów w krzakach coś zaszeleściło. "Znów", gdyż wcześniej już takie odgłosy dało się słychać.
- A tam Co? Psowi krzywdę robią?- Wybuchli wszyscy śmiechem. To był skraj lasu można by nawet rzec. Miejsce gdzie byli.
- To teraz? Hmm kto tam jest? Wyjdź czerwony kapturku..- Śmiech.
Padły strzały. Jedna z dziewczyn dostała w ręke.
- O cholera...
Spojrzeli wszyscy przerażeni a potem na osobę która stała przed nimi. Był to dość sporej budowy obdartus. O dziwo z pistoletem.
- Kim jesteś? Co? Wilkiem? - Pewnej osobie nadal do śmiechu było.
- Spadaj mały...nie po ciebie tu jestem. Mam ..sprawę do załatwienia z waszym kolegą. Jedno ostrzeżenie nie starczyło? To dostaniesz drugie...i to Cię zamknie.
Wycelował bronią w Artemisa. Artemisowi prawie oczy wychodziły z orbit. Jednak jeden z jego kolegów rzucił się na złoczyńcę i go przewrócił.
- Art! Łap za broń! Poleciała tam!
Art pobiegł po broń i złapał ją w drżące dłonie. Spojrzał na broń a potem na bandyte.
- Dalej! On postrzelił Sussanne! Strzel w niego...niech skur...pożałuje!
Spojrzał na cierpiącą koleżanke. Łzy mu trochę do oczu napłynęły. Spojrzał na bandytę. i wycelował w niego. Był bardzo blisko, więc chybienie wykluczone było.
- No dalej smarkaczu! Co? Matka Cię nie nauczyła strzelać? Oh jak mi przykro. Takich jak ja znajdzie się w Paryżu mnóstwo. A ty i tak się nie uratujesz...nie po tym jak wygadywałeś o nas w telewizji. O nie...nie uda Ci się uciec. Ta twoja matka...to jedynie ździra a nic więcej! Strzelaj...i tak nikt nie widzi poza nimi. Pokaż jaki ty jesteś tchórz...no dalej. Może ucieknij do mamusi by Cię przewinęła? A moż...
Dalej nie powiedział. Był strzał ale Art ...chybił.
Spojrzał na niego. Potem po kolegach.
- Oh Art ciamajdo...dawaj pistolet ja to zrobię.
Wziął pistolet jeden z jego przyjaciół i przymierzył go do głowy bandyty.
- Bye, bye maszkaro.
I strzelił.
Art aż podskoczył.
- Może można było to inaczej? - Rzekł Art.
- Nie! NAUCZ SIĘ W KOŃCu, że to jest dżungla! Miejska dżungla! Tu dyplomacja Ci niewiele pomoże.
- Tak sądzisz?
- Tak. Tak sądze.
- A ja nie. To chodźmy pomóc Sussanne...szybko!..
Retro nr 4
Paryż okolice około miesiąca przed katastrofą.
Miejsce : Sala bankietowa, najprawdopodobniej ślub kogoś.
Pełno ludzi tańczy. Chodzi. Jedna ze znajomych rodziny bierze ślub z niejakim Alfonsem De Varo. (xD). Artemis wraz ze swoją dziewczyną Livią został zaproszony na to spotkanie. Nie tylko on. Właściwie to i jego matka również.
Spojrzał swojej dziewczynie w twarz i rzekł :
- To Co tańczymy? Dopiero się zaczęło..
- Jak wrócisz po tej wycieczce to będziemy mogli tańczyć ile się da..
- Ale ja Chcę teraz...- Zaśmiał się Art.- No skuś się...prooszę.
- No dobrze. Chodźmy. - Podała mu rękę. Zaczęli tańczyć. Wirując między innymi parami. Niczym wyśmienici tancerze w pięknym tańcu.
Spojrzeli sobie w oczy i Art ją pocałował.
- Moja ty jedyna...
- Jedyna? - Zaśmiała się Livia.
- A wątpisz?
- Nie no skądże...bylebyś na tej wycieczce nie szukał żadnych innych co?
- No jasne. Jadę tam odpocząć a nie szukać nowych znajomości...
- Tylko nie siedź tam długo...przecież na ślub musimy zdążyć. To chyba...ile dni po tym to bedzie? Co?...Hmm...no ze dwa miesiące jak wrócisz i będzie.
- Postaram się wrócić szybko...- Uśmiechnąl się do niej.
- No, ja myślę.
I tańczyli dalej. W końcu podeszła do nich matka Artemisa :
- No co tam gołąbeczki? Dobrze się bawicie?
Art i Livia się przytulili i spojrzeli na nią.
- Tak - Odrzekli razem. - Miła atmosfera..
- Wiem. Niedługo i u was tak będzie..
- No tak. Już niedługo - Zaśmiali się.
|
|
|
|
|
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
|
|