Dołączył: 24 Mar 2008
Posty: 316 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
ROZDZIAŁ I
Słońce doskwierało bardziej niż zwykle. Mimo, że nie zdążyło jeszcze wspiąć się na sam czubek nieba, ludzie chowali się w cieniu i niechętnie wychodzili z domów. Wszyscy modlili się o najmniejszy podmuch wiatru.
Ben szybkim korkiem przemierzał plac baraków.
"Cześć, Ben", "Cholernie gorący dzień, prawda Ben?", "Jak leci, Ben?" - słyszał po drodze, jednak w ogóle nie reagował.
W końcu doszedł do jednego z mieszkań. Pokonał kilka schodków ganku,
stanął przed drzwiami i zapukał.
- Rebeca? - spytał.
Po kilku chwilach w progu stanęła trzydziestoletnia kobieta o blond włosach i zielonych oczach. Ze środku jej domu wydobywała się tłumiona muzyka :
When you're alone
And life is making you lonely,
You can always go downtown...
- Witaj, Ben? Wejdziesz do środka? - przywitała go z uśmiechem.
- Właściwie to... - urwał na chwilę. - Wolałbym się przespacerować. Miałabyś coś przeciwko temu?
When you've got worries,
All the noise and the hurry
Seems to help, I know, downtown...
- Nie, oczywiście, że nie. - odparła. - Zaczekaj chwilę, tylko wyłączę odtwarzacz. - weszła do domu.
Just listen to the music of the traffic in the... - nagle muzyka urwała się.
Rebeca dołączyła do Bena. Zamknęła drzwi i ruszyła za nim. Kierowali się w głąb dżungli. Przez chwilę szli w całkowitym milczeniu.
- Strasznie parno. - powiedział w końcu Ben. - Niedługo zacznie się zbierać na porządną burzę.
- Aha. - przytaknęła Rebeca, wpatrując się w błękitne niebo. - Mikhail na pewno się ucieszy. Trochę deszczu z pewnością dobrze zrobi jego grządkom.
Przeszli kolejne kilkanaście metrów, gdy Rebeca zatrzymała się:
- Ben, nie chcę być niegrzeczna, ale... - spojrzała na Linusa, który również się zatrzymał. - Z pewnością przyszedłeś do mnie, bo chcesz mi coś powiedzieć?
Uśmiechnął się:
- Czy to oznacza, że nie możemy się przespacerować? Chodźmy. - odparł spokojnie.
Kobieta rozejrzała się niepewnie i wróciła do marszu.
- Wczoraj była u mnie Megan. - zaczął Ben, patrząc przed siebie.
- Tak...? Coś się stało? - zapytała, siląc się na obojętność.
- Właściwie to tak. - powiedział. - Zaczęła mnie oskarżać o śmierć jej matki. Powiedziała, że ją okłamałem. Że nie powiedziałem jej prawdy o kobietach, które zachodzą w ciążę na tej wyspie.
- Skąd wyciągnęła takie wnioski? - głos lekko jej zadrżał.
- Zeszłej nocy straciłem zaufanie jednego z moich ludzi, wobec którego miałem pewne plany. To bardzo ogromna strata. - ciągnął dalej, nie zwracając uwagi na pytanie kobiety. - Wiesz jak brzmiało jedno z pierwszych zdań, które wypowiedziała, wbiegając do mojego mieszkania. - skręcił w lewo i stanął w miejscu, obracając się w stronę Rebeci.
- Nie? - odpowiedziała niepewnie kobieta.
- Rebeca powiedziała mi o wszystkim. - wyjaśnił.
- Ben! Ja... - odparła pospiesznie.
- Od początku zdawałem sobie sprawę, że nie podobają ci się tutejsze... zasady, Rebeco. Ale szczerze mówiąc nie sądziłem, że zaczniesz z nimi walczyć. - przerwał jej. - Bardzo mnie rozczarowałaś.
- To nie tak jak myślisz, Ben! - upierała się Rebeca. - Megan z pewnością wyolbrzymiła niektóre rzeczy, o których jej powiedziałam.
- Wyglądasz na zaskoczoną, Rebeco. Podejrzewam, że wasza rozmowa miała pozostać między wami. - wywnioskował Ben, patrząc rozmówczyni prosto w oczy.
- Nie, Ben. Czy my... - obejrzała się za siebie. - Czy my nie oddaliliśmy się za bardzo? Zawracajmy powoli, dobrze?
Ben wpatrywał się w nią jeszcze przez chwilę:
- Dobrze. - odparł w końcu. - Nie chcemy chyba żeby złapała nas burza, prawda?
- Właśnie. - odpowiedziała Rebeca z lekką ulgą w głosie.
- Chodźmy tędy. - odwrócił się w prawą stronę. - szybciej dojdziemy do obozu.
Kobieta zrobiła krok w stronę mężczyzny i niemal natychmiast wpadła w pułapkę. Ogromna sieć gwałtownie skrępowała ją i zawisła kilka metrów nad ziemią. Rebeca przypomniała sobie, jak Ben obszedł to miejsce łukiem. Czyżby on...
- Ben? - spytała niepewnie.
- Pułapka francuzki. - Linus spojrzał na wiszącą kobietę. - Trzeba być bardzo ostrożnym.
- Czy ty... specjalnie... - kobieta poczuła, jak strach ściska jej gardło.
- W pewnym momencie naszego spaceru za bardzo się od siebie oddaliliśmy. Szukałem cię i nie mogłem cię znaleźć. Prawdopodobnie potknęłaś się i straciłaś przytomność, więc nie słyszałaś kiedy cię nawoływałem. Kiedy się ocknęłaś i wracałaś do baraków, wpadłaś w sieć -wyjaśnił Ben.
- Ben! Przyrzekam, że to naprawię! Porozmawiam z Megan! To nie tak jak myślisz! - Krzyczała Rebeca. Kiedy Ben nie odpowiadał, powiedziała: - A jeśli się wydostanę? Co zrobisz kiedy wrócę do obozu i opowiem o tym co jesteś w stanie zrobić swojemu człowiekowi.
Linus nie poświęcił jej najmniejszego spojrzenia:
- Nie uwolnisz się. Skwar i głód, sprawią, że nie wytrzymasz tam dłużej i popełnisz samobójstwo. - sprostował.
- Co? Ale ja nie zamierzam... - słowa Rebeci przerwał głośny strzał.
Ben stał niewzruszony z wyprostowaną ręką, w której trzymał pistolet. Położył go pod wiszącą kobietą. Na ziemię spadło kilka kropel krwi.
Linus poprawił przewieszoną przez ramię torbę i ruszył w stronę baraków.
- Żegnaj, Rebeco.
ROZDZIAŁ II
16 lat temu...
Tego dnia pogoda była dosyć kapryśna. W jednej chwili z chmur spadał gęsty deszcz, zaś niedługo potem na czystym, błękitnym niebie pojawiało się złociste słońce.
Ben stał spokojnie na placu baraków, wpatrując się w czarny dym, wznoszący się w dalekiej oddali. Godzinę temu dostał wieści od swoich ludzi. Powiedzieli, że są już w drodze. W takim układzie powinni się pojawić za lada moment.
Ów moment nastąpił po kilkunastu minutach, gdy w oddali dał się słyszeć płacz niemowlęcia.
Zza zarośli wyłoniło się trzech ludzi. Jeden z nich niósł na rękach małe zawiniątko, owinięte w gruby koc, chroniący je przed delikatnym deszczem. Ben odwrócił się i zrobił kilka kroków w ich stronę.
- Wieści się potwierdziły, Ben. - odezwał się najwyższy z przybyszów. - Przeżyła tylko jedna kobieta... I ona. - wskazał na dziecko.
Linus kiwnął głową.
- Żadnych komplikacji. Wszystko poszło zgodnie z planem. - wyjaśniła jedyna kobieta w ekipie. - Komu oddasz ją pod opiekę? - zapytała po chwili z uśmiechem.
Ben wyciągnął ręce, odbierając niemowlaka. Spojrzał mu w oczy, po czym rzucił swoim ludziom puste spojrzenie:
- Ja się nią zajmę...
*******************
2 lat temu...
Siedział przy stole. W jednej ręce trzymał ucho kubka, z którego dymiła się gorąca herbata, zaś w drugiej niewielką książeczkę.
Przewrócił kolejną stronę.
Po chwili drzwi wejściowe otworzyły się i stanął w nich Richard. Kiedy znalazł Linusa wzrokiem, podbiegł do stołu i oparł się ręką o blat.
- Anna właśnie się wymknęła, Ben. - powiedział cicho.
- Wiem. - Linus spojrzał na gościa znad okularów.
- Śledzimy ją, tak jak kazałeś. Mamy interweniować? - głos Richarda delikatnie zadrżał.
- Nie... - Ben zdjął okulary i wbił wzrok w okno. - Jeszcze nie...
**************
Kilka dni temu
- Kiedy wracamy? - Megan siedziała na kanapie z podkulonymi nogami. Wyglądało na to, że ostatnie zdarzenia wciąż jeszcze do końca do niej nie dotarły. Anna odeszła...
- Za jakąś godzinę. - odpowiedział. - Mikhail musi coś jeszcze zrobić przed tym, gdy opuścimy Stację.
Podniósł się z kanapy i wyszedł na zewnątrz. Tom zbliżał się w jego kierunku.
- Rzeczywiście. Uciekł z Anną, tak jak myślałeś. - zaczął Tom.
W odpowiedzi Ben rzucił mu jedynie krótkie spojrzenie.
- Myślisz, że wróci? - ciągnął Tom.
- Wróci. - odparł Linus.
- I co wtedy?
- Przekaż Brianowi, żeby udał się w okolicę Słupów Magnetycznych. Niech zmieni kod zamykający barierę, kiedy tylko Anna przekroczy nasze progi.
- Dokładnie wiesz kim jest Anna i co robi... Czemu nie powiesz o tym reszcie swoich ludzi?
- Najbardziej przekonującym aktorstwem jest reakcja naturalna, Tom. Chcę, by moi ludzie dali jej do zrozumienia, że o niczym nie wiedzą. Chcę, by myślała, że udało jej się nas zmylić.
Tom podrapał się po głowie i spojrzał pytająco na Linusa:
- A co z Lynette? Skąd wiesz, że nie ucieknie razem z dzieckiem kiedy stracimy czujność?
- Ponieważ niedługo stanie się coś, co sprawi, że nie opuści baraków, nawet gdyby bardzo tego chciała.
- Czemu właśnie ona? - dopytywał Tom.
- Wszystko w swoim czasie, Tom... Wszystko w swoim czasie...
|