Autor |
Wiadomość |
Przywrócony_id:(7) |
Wysłany: Wto 13:04, 15 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Siedzący w ciemnym i chłodnym pomieszczeniu stacji Lou i Goodwin nawet nie zauważyli, kiedy słońce wzniosło się na szczyt nieba
Dzień 29: Południe
Lou: 100 XP |
|
 |
Lou. |
Wysłany: Wto 10:38, 15 Kwi 2008 Temat postu: |
|
-A ty mówiłeś, że zawsze wszystko się dzieje na twoich zmianach - obróciła się na fotelu.
-Wyjątek potwierdzający regułę - przestań się uśmiechać, dla cholery. |
|
 |
Przywrócony_id:(7) |
Wysłany: Wto 9:34, 15 Kwi 2008 Temat postu: |
|
- Zgadnij co? - Goodwin rozsiadł się wygodnie na obrotowym krześle i założył ręce za głowę. - Wszyscy przenieśli się z powrotem do baraków. Od teraz po zmianie możesz sobie pozwolić na gorący prysznic i drzemkę na wygodnym łóżku. |
|
 |
Lou. |
Wysłany: Pon 21:35, 14 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Zmiana trwała zbyt krótko. Inaczej, trwała tyle, co zawsze, ale czas płynął zbyt szybko. Działała, jak nakręcona. Z nastawieniem na zrobienie i święty spokój. Panna de Lioncourt zaczęła myśleć pozytywnie, co nie było w jej przypadku normalne i w połaczeniu z uśmiechaniem się do siebie i wszelkimi innymi oznakami, że 'dzieje się źle', świadczyło o powadze sytuacji. Ale Louise nie była dziwnością swego stanu szczególnie zainteresowana. Wręcz przeciwnie, cieszyła się, że jest i życzyła sobie, aby trwał jak najdłużej.
-Witam - głowa Goodwina, a potem całe jego zadowolone jestestwo pojawiło się w drzwiach. Na pierwszym planie znajdowało się opakowanie z jej ulubioną herbatą, które usiłował w każdy możliwy sposób wyeksponować.
-Dzień dobry wieczór, jak zawsze na czas - uśmiechnęła się z zadowoleniem i siłą odebrałą mu pudełko. - Napijesz się?
-Nie piję w pracy - krótki, acz treściwy prawie śmiech poniósł się po ścianach stacji. - Chętnie.
Jeszcze pożyjecie, poeci prawdy
Jeszcze pożyjecie, padając z nóg
Jeszcze zobaczycie, jak inni wstają
Jaby ich prowadził taki sam Bóg. |
|
 |
Przywrócony_id:(7) |
Wysłany: Pią 10:33, 04 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Goodwin nie potrzebował zachęty. Niemal od razu sprawdził dokładnie zawartość torby i wybrał dla siebie to, co najbardziej mu odpowiadało.
- Brakuje jeszcze tylko dobrego wina. - rzucił z uśmiechem, zatapiając zęby w chrupiącej bułce. - Nie spodziewałem się, że przyniesiesz ze sobą świeży prowiant. Zazwyczaj tego nie robisz. To znaczy... - zmarszczył teatralnie brwi. - ... zazwyczaj WY, kobiety tego nie robicie. Dbacie przecież o linię. - zaśmiał się cicho.
Tymczasem słońce było w połowie drogi swojej codziennej wędrówki po niebie. Nadeszło południe.
Lou: 170XP |
|
 |
Lou. |
Wysłany: Czw 21:40, 03 Kwi 2008 Temat postu: |
|
-Wiem o czym myślisz. Nie wiesz, gdzie szukać - podniosła się z fotela i przeszła przez pomieszczenie. Przy wejściu stała zgrabna paczuszka z domowym jedzeniem, o które zawsze się tak upominał. - Działa nam mikrofalówka?
-Kocham cię za to - jak na skrzydłach przeleciał przez pomieszczenie i siłą odebrał jej zapasy.
-Za to wszyscy mnie kochają. Posil się, strudzony wędrowcze.
Kategoria - głupie dialogi, ciąg dalszy. |
|
 |
Przywrócony_id:(7) |
Wysłany: Czw 21:33, 03 Kwi 2008 Temat postu: |
|
- Da się załatwić. - również się uśmiechnął. - Zabiorę też trochę konkretniejszego jedzenia niż to, które leży w naszej 'spiżarni'. - rzucił chłodne spojrzenie na resztę sucharów. - Ryan ma coś podobnego w automacie, w swoim apartamencie.
Odruchowo obejrzał się za siebie, upewniając się czy Lou nie przywiozła ze sobą czegoś 'na ciepło'. Nic z tych rzeczy... Jak zwykle zresztą. A przecież wystarczy tylko jeden mały uśmiech do starej Stelli, by dostać w swoje posiadanie kawał świeżego ciasta...
Spojrzał przelotnie na Lou i uśmiechnął się do siebie - W tym przypadku słowo "TYLKO" graniczy z cudem. |
|
 |
Lou. |
Wysłany: Czw 21:22, 03 Kwi 2008 Temat postu: |
|
-A wracając do pytania numer jeden. Nic się nie zmieniło. Ben wrócił w nasze skromen progi, ale to zapewne już wiesz - wyciągnęła się na fotelu i obrzuciła pomieszczenie szybkim spojrzeniem.
Wypiłeś mi moją ulubioną herbatę!
-Jak będziesz w Hydrze, przynieś mi to, co przez te trzy dni wypiłeś, a ja to lubię - Jesteś żałosna, Louise! Podszepty szóstego zmysłu postanowiła zostawić na późniejsze rozważenie i uśmiechnęła się z zadowoleniem.
-To co wypiłem, a ty lubisz? Hmm...
-To samo - spojrzała na niego przelotnie i nie zdołała powstrzymać uśmiechu. |
|
 |
Przywrócony_id:(7) |
Wysłany: Czw 21:10, 03 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Uśmiechnął się i przytaknął głową.
- Przed momentem wprowadziłem konfigurację. - wyjaśnił, jak gdyby zapominając o tym, co zdarzyło się przed chwilą.
Usiadł na krześle i sięgnął po sucharka, leżącego na niewielkim porcelanowym talerzyku.
Ot kolejny, zwykły dzień w pracy... |
|
 |
Lou. |
Wysłany: Czw 21:03, 03 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Jakże dziękowała mu za najnormalniejszą reakcję świata. Gdyby uraczył ją jakimś szablonowym pseudopocieszaczem, mogłaby go przypadkiem zamordować. Sama nie doświadczała sytuacji, w których byłaby zmuszona przyjmować czyjąś pomoc w takiej formie, a wielokrotnie takowe obserwowała.
Pierwszy rok medycyny to dla delikatnych panienek z dobrych domów koszmar. Zawsze dziękowała losowi, że taką nie była.
Pięć minut później była już stanie całkowicie odwrotnym do tego, który prezentowała jeszcze niedawno. Szeroki uśmiech zagościł na jej twarzy i puściła lekko przerażonego Goodwina.
-Wracamy do pracy? - zapytała, jakby nigdy nic.
Tą cechę w sobie lubiła. Załamania trwały do kilkunastu sekund do pół godziny.
Poczuła się... jakoś inaczej. Lżej, pozytywniej... Po prostu lepiej. |
|
 |
Przywrócony_id:(7) |
Wysłany: Czw 20:38, 03 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Przez chwilę Goodwin stał osłupiały ze wzrokiem wbitym w stary ekran komputera. Miiał ochotę wyjść na zewnątrz i sprawdzić, czy aby nie nastąpiło tam nic w stylu końca świata. Po chwili jego umysł zeskoczył z powrotem na ziemię, przywracając swojego właściciela do rzeczywistości.
Niepewnie objął dziewczynę jedną ręką i delikatnie poklepał ją po plecach.
- No coś ty, Lou... - czuł wyraźne zakłopotanie. - Na pewno nie jest aż tak źle, żeby... - żeby co?
Przecież nie wiedział nawet o co chodzi. Nie wiedział czym jest "cała reszta".
Postanowił przyjąć typowo-męską strategię. Poczeka na to co stanie się dalej... |
|
 |
Lou. |
Wysłany: Czw 20:20, 03 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Louise nie znosiła takich momentów. Kiedy to on oczekiwał wywodu o egzystencjalności istnienia. W samych wywodach o egzystencjalności istnienia nie było nic złego. Chodziło raczej o fakt, że to było jej istnienie.
Miała zaprzeczać i twierdzić, że przecież wszystko jest w najlepszym porządku? Miała raz na wieczność się otworzyć i spełnić jego oczekiwania? Poczuła się, jak w jakiejś cholernej tragedii antycznej. Stała się Antygoną, która również miała dwa wyjścia - oba niosły klęskę.
Zdobyć się na odwagę i w końcu pokazać, że nie jest się tym, na kogo się pozuje, czy pozostać tą niezależną, tajemniczą i dziwną osobistością? Posiadała respekt wśród innych, ale gdyby odważyła się pokazać swoje prawdziwe ja – szybko by go straciła. Nie była słaba, czy ‘dobra’, ale nie wyróżniała się wtedy z tłumu. Była zbyt podobna do wszystkich tutaj, żeby im to pokazać.
-Wszystko jest do dupy – usiadła na stole w pomieszczeniu sąsiadującym z głównym i podciągnęła kolana do brody.
-Danny? – zapytał, siadając obok niej. Skrycie liczył na odpowiedź z kategorii tak lub nie, ewentualnie mordercze spojrzenie. W przypadku innej odpowiedzi, znając ją, będzie musiał wymyślić coś jeszcze mniej tendencyjnego i oczywistego.
-Danny. I cała reszta – wbiła wzrok w nieokreślony punku na podłodze. Szlag by to trafił! Ma mnie. Koniec.
-Kim jesteś i co zrobiłaś z naszą Lou? – usiadł obok niej i uśmiechnął się przyjaźnie. Ze wszystkich, których zdążyła w ciągu tych pięciu lat lepiej poznać, tylko on to potrafił. Szczerze i bez sztucznego efektu wymuszania.
-Też się nad tym zastanawiam – schowała głowę między kolanami, ukrywając… to te… wiecie, te słone, te z brazylijskich telenowel, te, co ich Louise dawno nie widziała. (O produkcji mowy nie mogło byś nigdy!). No, te, łzy?
-Nie rozklejaj mi się tu tylko. Jestem kiepski w pocieszaniu – uśmiechnął się szeroko, widząc tę scenę przedziwną. Subtelnie uroczą i uroczo subtelną. Oto obraz kobiety silnej, niezależnej i szalonej na krótki czas runął, a zastąpiła ją osoba delikatna, uczuciowa i nieszczęśliwa. Krótkotrwałe, złudne i niemożliwe, ale mógł być z siebie zadowolony. Od początku wiedział, że ktoś taki w niej siedzi. Wiedział też, że kiedyś pozwoli mu tę osobę poznać. Tylko jemu. Dlaczego? Bo był dokładnie taki sam?
Zrobiła coś najbardziej spontanicznego i ludzkiego na świecie. Rzuciła mu się na szyję i pozwoliła losowi dalej kierować tą chorą sytuacją.
A teraz proszę o przyznanie mi tytułu najgorszego posta stulecia xD |
|
 |
Przywrócony_id:(7) |
Wysłany: Śro 21:35, 02 Kwi 2008 Temat postu: |
|
"Szkoda gadać" w ustach Lou, to słowa, których nie można puścić mimo uszu.
- Szkoda gadać? - powtórzył, odwracając się w stronę przybyłej kobiety. - Tak wiele wydarzyło się w 'wielkim świecie' w niespełna jeden dzień? - uśmiechnął się lekko. - Że też wszystkie atrakcje muszą rozgrywać się właśnie wtedy, kiedy ja mam zmianę. A gdy już wrócę... - pstryknął palcami. - Po ptakach.
Wstał i podparł się o biurko.
- Liczę na obszerne relacje. |
|
 |
Lou. |
Wysłany: Śro 21:28, 02 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Louise Mathilda de Lioncourt stwierdziła, że jednak jest człowiekiem. Zaskakujące, prawda? Do tego górnolotnego wniosku doszła spoglądając z dystansu na ostatnie trzy dni w swoim wykonaniu. Na te niedorzeczne uczucia i emocje, na to niezadowolenie, na tą pustkę, która później zmieniła się w żądzę zemsty. To było takie nie w jej stylu. Zbyt zaangażowane, zbyt ludzkie, zbyt spontaniczne. Wolała mieć wszystko zaplanowane. Każdy krok, każdą reakcję, każde wydarzenie, każdą sekundę swojego życia. To właśnie dawało jej komfort i spełnienie, które cała reszta osiągała przez szalone przygody i życie chwilą. Może to i piękne, ale niebezpieczne. Zawsze przecież ten stabliny fundament, który budowaliscie może się zatrząść w posadach, a wtedy wasza piękna willa runie.
Pchnęła drzwi do stacji i weszła do środka. Zdjęła kurtkę i powiesiła ją na metalowym wieszaku.
-Cześć, Goodwin - rzuciła, wchodząc do głównego pomieszczenia.
-Witam. Co tak wcześnie?
-Aa... Szkoda gadać - momentalnie opuściła pomieszczenie, uciekajac przed serią pytań, które miały za chwilę paść. Kiedy Louise twierdziła, że 'szkoda gadać' sytuacja nie była zbyt różowa. Wręcz przeciwnie, czarno to widzę. Goodwin miał dziwną tendencję do zachowywania się, ja rasowy ojciec / starszy brat / dobry przyjaciel, kiedy uroiło mu się, że coś nie gra. Nie znosiła tej jego cechy, ale błogosławiła fakt, że zazwyczaj, według niego, wszystko grało.
Miała dziwne wrażenie, że dzisiaj mu za tę idiotyczną tendencję podziękuje.
Absurd |
|
 |
Przywrócony_id:(7) |
Wysłany: Śro 20:31, 02 Kwi 2008 Temat postu: |
|
Przez ostatnie długie chwile spędzone w samotności, Goodwin zaczynał wariować z nudów. Ostatnie dni były dla niego dosyć nerwowe i wykańczające, a jedynie rozmowy z kimkolwiek i o czymkolwiek pozwalały mu się jakoś trzymać.
Niestety dyżur w Nawałnicy nie zapewniał owych doznań. Dźwięk pracującej maszynerii - tylko tyle słyszysz...
Lou powinna się zjawić za lada moment... |
|
 |